Źle ze mną, bardzo źle. Ostatnio czas odbił się na moim ciele tłustym piętnem. No, ale co się dziwić, dwoje dzieci, dwie ciąże czyli dwukrotne puszczone hamulce.
W ciąży jem za dwoje, troje, ośmioro kurde, za cały pułk wojska, który noszę w sobie. Jem, to jedyna przyjemność. Bolą nogi, więc jem, nie podobam się sobie, więc jem, tyje, więc co robię- tak, tak- JEM JEM i JEM!!! Nie ograniczam się, bo to jedyny moment kiedy nikt mi nie powie kategorycznie dość, nikt nie zagląda do talerza, a nawet jeśli to robi, to nic nie powie, bo wie, że zaraz się rozbeczę (ach te ciążowe hormony!)
Efekt taki, że przekroczyłam magiczny stan trzycyfrowy na wadze. Mówię sobie, to na pewno woda. Rodzę, trochę mnie ubywa, ufff.
Każdego dnia wchodzę na wagę z nadzieję, że ubyło jeszcze więcej. I co? i pewnego dnia staje i nie idzie dalej. Dupa, koniec! Waga lewituje wokół magicznej setki, raz ciut mniej, raz ciut więcej. A niech to szlag j, pewnie waga się popsuła. Niestety, to nie waga, to ja!
Liczę swoje BMI, czyli magiczny wskaźnik, którego nikt nie rozumie, ale wszyscy będący na diecie o nim mówią. Okazuje się, że wynosi 40. To już nie przelewki, to poważna otyłość. Wpadam w wir internetowych portali o diecie, może Dukan, może dieta grupy krwi? Zaczynam od poniedziałku, trzymam się chwilę, dosłownie dzień, dwa, później idę na zakupy i nie mogę się pohamować kupuję czekoladę, albo dwie, zjadam w drodze do domu, żeby nikt się nie zorientował. Przecież mogę zacząć znów od nowa. I tak w koło Macieju! Mam siebie dość!
Jest kiepsko, nie mam co na siebie włożyć i nie jest to zwykłe narzekanie, ale sytuacja krytyczna. Rozmiar 50, czasem 52 nieczęsto występuje w sklepie. Moje życie to błędne koło- a buu jestem gruba, jest mi źle, więc idę poszukać lekarstwa na smutki w lodówce! Wiem,zjem sobie kromkę z szynką, albo nie, lody i czekoladę, a może frytki i rybę. Mam lepszy pomysł- zjem to wszystko na raz!
Kurde mam coś z głową! To nie jest normalne! Idę do psychiatry. Miła starsza pani, mówi, że kłopot jest i to sporych rozmiarów, ale ona nie pomoże nie chce dawać leków, za to daje numer do psychologa.
Dzwonie, umawiam się, ale cały czas zastanawiam się, czy dobrze robię, czy jest mi to potrzebne. sama sobie jakoś poradzę, zuch dziewczynka. Szkoda tylko, że do tej pory jakoś ten zuch przegrywał.
Pierwsze spotkanie wyłam jak dziecko opowiadając kolejne sytuacje z dzieciństwa. Na drugim było już lepiej. Diagnoza- duże dziecko swoich rodziców szukające przyjemności w jedzeniu, a do tego obżarstwo kompulsywne, wszystko się zazębia. Taka prawda, jem gdy mi smutno i źle i gdy są kłopoty i nerwy, bo to taka ucieczka. Lubię jeść, bo to miłe, nie ma nic przyjemniejszego niż rozpływająca się w ustach czekolada, chrupiąca bułka z pasta jajeczną lub żurek z ziemniakami.
Biorę się za siebie. Najpierw rozprawiam się z nerwami, później ze złością. Znajduje sobie hobby, które bardzo mi pomaga i walczę ze swoją głową. Terapia trwa i przychodzi moment diety.
Dzięki diabelskiemu medium w postaci FB znajduje informacje, że wśród osób które znam jest świeżo upieczony dietetyk. Piszę i proszę o pomoc. Pomoże, zdalnie, rewelacja! :o)
Tak oto zaczynam moja przygodę z dietą! :)