Przy okazji zastanawiam się, czy coś oprócz ogóra i wstrętnego pomidora mogę jeść. Wpada mi w ręce kapusta pekińska. Biorę, a nóż się przyda. W domu sprawdzam, że pod względem wartości odżywczych są podobne, więc jak będę miała kryzys ogórkowy to będzie jak znalazł.
Pani sprzedająca przynosi mi karkówkę z zaplecza, bo będzie lepsza, więc biorę od razu wielki kawał, raz a porządnie. Obliczyłam, że dziennie będę zjadać ok 300g mięsa, więc porcja którą kupiłam powinna akurat wystarczyć na cały tydzień.
Mam wszystko, bo po wielkich problemach znalazłam także i smalec. Dowiedział się przy okazji od jakiegoś życzliwego, starszego jegomościa, że smalec jest niezdrowy, ze podnosi cholesterol i się po nim tyje. Nie wyprowadzałam go z błędu, bo i tak by mi nie uwierzył ;o)
Wracam do domu. Maluch hops do łóżeczka, bo go mięsne poszukiwania uśpiły, a ja w te pędy do kuchni, kroić karczek. Taka jestem ciekawa jak duża jest moja dzienne porcja.
Chwytam za nóż, kroje plaster, myślę- jak by co to dokroję, kładę na wadze i co...126g!!!To jakieś żarty! Ej, ej, czyli mam zjeść połowę i być najedzona i szczęśliwa?!?!
Nachodzi mnie czarnowidztwo, że przecież to niemożliwe, że będę głodna, że to niesprawiedliwe i beznadziejne, że nikt mnie nie rozumie i że wszystko jest przeciwko mnie. Jeszcze jakiś czas temu oddała bym się w pełni swoim złym myślą, ale dziś wiem jak sobie z niemi poradzić, krzyczę na siebie głosem wewnętrznym że mam się zabrać za siebie i nie marudzić, bo ja już mam nadjedzone na 5 lat do przodu, więc z głodu nie zginę. O dziwo psyche wraca do względnej równowagi, a każdy następny krojony kawałek wydaje się być większy, mimo, że wszystkie przechodzą kontrole jakości i nie są większe niż wzorzec.
Mam świadomość, że będę się codziennie ze sobą zmagać, wiem też jaka bywam nie znośna gdy jestem głodna. Będziecie musieli przymykać oko ;o)